Sorge, czyli troska.

Osoba to płynny proces, nie stały i statyczny byt; płynąca rzeka zmian, nie blok z solidnego materiału; stale zmieniająca się konstelacja możliwości, a nie ustalona ilości cech. CARL ROGERS

Opowiedzenie o „Sorge” musi się zacząć historią, moim starym zwyczajem. Porzuciłam te moje prywatne wywody i dygresje na rzecz próby profesjonalizacji tekstów, które piszę. W dużej mierze sprawdza się ta nieco oschlejsza forma, która sprawia, że moje myśli trzymane są w ryzach świata powieści, tego co realnie chcę napisać o danym temacie, danej książce. Tym razem nie da się nie powrócić do starych nawyków, bo kiedy poruszane są struny w serduchu i głowie, to natłoku myśli nie da się powstrzymać.

Mea culpa

Moja, bo nie przeczytałabym „Sorge”. Taka prawda. Wydawnictwo WAB mimo wielu pięknych doświadczeń, jak z np. z „Potopem” Salci Hałas, „Stancjami” Wioletty Grzegorzewskiej czy pięknie wydaną serią Etgara Kereta (tutaj polecam zajrzeć do Księgarki na Regale, która doskonale pisze o jego tekstach) nie jest moim ulubionym wydawnictwem. Okładka mnie odstraszała (choć treść przyniosła zrozumienie i pewne usprawiedliwienie tego wyświechtanego ostatnio ptaszyska – głównie przez eksploatację jego dmuchanych opcji na influencerskich kontach instagramowych, pięknego skądinąd). Szalona otoczka medialna nigdy mnie nie kupuje, wręcz węszę podstęp i kolejną wydmuszkę, a dodatkowo kobiety – bohaterki – nie zrozumcie mnie źle, zgadzam się z potrzebą przedstawiania mocnych, żeńskich głosów, ale może jestem już nieco zmęczona pompowaniem tej bańki. Zatem nieco: jak do jeża (i flaminga). Sprawy potoczyły się jednak inaczej, bo oto za sprawą Katarzyny Jakubowiak i Krakowskiego Biura Festiwalowego zaangażowałam się w projekt studentek z Zarządzania Kulturą UJ – Sztuki TALK. Poza spotkaniami z dziewczynami poprowadziłam też pospołu z Magdaleną spotkanie z Aleksandrą Zielińską, autorką „Sorge” właśnie i Szymonem Słomczyńskim (jestem fanką jego tomu „Latakia”). Nie było więc „zmilowanka” – przeczytałam. Przysięgam – było mi wstyd. Okazało się, że to bardzo dobra powieść. I co? I wstydź się, Kavko.

„Mówi dziewczyna: a co jeśli życie jest tylko w Sorge, i to nie na długo?

Dziewczyna zamyka oczy i więcej na matki patrzeć  już nie chce, dosyć ma tych twarzy wcześniej pokrzywionych od smutku, a teraz tak boleśnie pozbawionych wyrazu, twarzy, które niezmiennie śledzą ją na każdym kroku, wiszą przyklejone do ścian budynków w Sorge, wyglądają zza słupów, całe miasteczko patrzy na nią z wyrzutem i pytaniem, a czemu ty, a nie kierowca, druga opiekunka, w końcu dwanaścioro, no czemu, odpowiadaj, ale dziewczyna nie zna odpowiedzi, więc zamyka oczy i nawet te oczy chroni dłonią, drży cała od stóp do głów i trochę już nie wie, gdzie ma stopy, gdzie ma głowę, co robią jej nogi, leży wykręcona siłą, jaka pchnęła jej rowerem o ziemię, o dziwo bólu żadnego nie czuje, tylko te matczyne, zawieszone nad nią hieny albo sępy, które czekają, aż świeże mięso z ostatnim oddechem zmieni się w padlinę. Wiszą jak ptaki, jak rzeźbione sikorki na zegarze, które zna, lubiła się nimi bawić, teraz sikorki bawią się nią.”

„Sorge” czyta się właśnie tak. Z nieukrywanym zachwytem nad językiem, bo nie można Zielińskiej odebrać warsztatu; z zachwytem nad opisami; jednak to piękno opisuje sytuacje skrajne, którym do piękna, wygody i przyjemności daleko. Bardzo daleko. Autorka wzięła na warsztat krzywizny, wyboje i skrzywienia – przez traumę, przez stratę,przez ból. Zielińska piętrzy emocję, o których istnieniu chcielibyśmy zapomnieć, bo po co karmić się strachem? Krzywdą? Niedolą? Z emocji, o których pisze chciałoby się móc otrzepać  w momencie i iść dalej, a jednak Ona bierze je na warsztat i dźga, rozdrapuje, rozłupuje, odziera i obserwuje, jakby sama próbowała zrozumieć. Jesteśmy niemal rówieśniczkami, a jednak nie wiem czy znalazłabym w sobie tyle odwagi i emocjonalnej dojrzałości, aby pisać o sprawach, o których nie mam prawa mieć pojęcie: o starości. Nie dopytuję o stratę, bo i po co. Niech każdy ma w sobie swoje bolączki, ale starość? Zielińska to piękna (piszę to bez kurtuazji), pełna życia, młoda kobieta. Wykształcona, z planami i głową nie od parady (co widać choćby w przenikliwym i bystrym spojrzeniu wyzierającym zza okularów). Skąd możliwość stworzenia w sposób tak naturalny obrazu zanikającej pamięci w starym ciele? Nie wiem czy to intuicja, wyobraźnia czy jakaś niezwykła sztuka obserwacji, ale to mnie ewidentnie rozłożyło na łopatki.

Trzask

Mimo, iż każda z trzech bohaterek otrzymała swoje atrybuty, które krążą nad nimi przez całą powieść, to nadal trzask słyszę wyraźnie do tej pory. Nie traktuję go bowiem jednotorowo, jako punkt wyjścia do tragedii opisanej w książce, traktuję go jako punkt wyjścia do rozważań o punktach zapalnych w naszym życiu. Bo od trzasku rozpoczyna się wiele bolączek, bo trzask może być dźwiękiem otwieranych drzwi, kiedy mąż wraca pijany do domu; trzaskiem może być wynik badań, które trzymamy w drżących rękach; trzaskiem może być odkładany długopis po złożeniu podpisu pod rozwodem, albo szczęk sprężyny pod niewiernym partnerem/partnerką. Trzaski mogą być wszędzie. Trzask w „Sorge” zmienia życie nie tylko bohaterek, ale całego miasteczka, którego nazwa to Boża Wola, ale też w tłumaczeniu: troskę, zmartwienie, kłopot. Takim zmartwieniem Sorge jest przesiąknięte, nim uśpione, przez niego przeklęte. Trzaskiem może być utrata dziecka, może być demencja, może być walka o samą siebie – w końcu Adela walczy nie tylko o trzask – pamięć, ale trzask – Adelę, którą chce być i zapamiętać.

Miasto

Zafascynowana jestem nie tyle bohaterkami,które skonstruowane są doskonale, bohaterkami z ludzką twarzą. Moje czytelnicze serce bije do świata „martwego”, który stworzyła Zielińska. Z niewiadomych przyczyn miasteczko jest dla mnie kolejnym bohaterem,  kolejnym bytem, który jak człowiek – ewoluuje, przeistacza się, wchłania i rządzi się swoimi prawami. Nie da się uciec od skojarzeń np. z Dogville. Ale co ja tam wiem, może po prostu w tego typu zamkniętych społecznościach chcę dostrzec ducha Triera. Duchota wspólnoty – to chyba najtrafniejsze określenie jakie przychodzi mi do głowy.

„Kiedy Sorge było wsią, wszelkie niezidentyfikowane odgłosy należały do normalności. Może i Sorge dorosło, stało się miasteczkiem, ale dalej czuje się wiejskie. Jest hałas, niech będzie hałas, zatykamy uszy, przymykamy oczy.”

„(…) Tula dopiero teraz zauważa, jak zmieniła się jej miasteczkowa pozycja, nowy dworek wywindował ją do roli żony landlorda na kredycie, co jest trochę wkurzające, że przez Marcinka właśnie definiuje się jej miejsce w lokalnej społeczności.”

„(…) bo w Sorge wszyscy rozpoznają się nawet po krokach, a przyjezdnych to już szczególnie. Możesz urodzić się w Sorge, ale jeśli twoja matka sprowadziła się tu do męża, zawsze będziesz obca. Tula przyjechała za mężem, już zawsze będzie odstawać, Marianka z kolei wtapiała się w krajobraz pomimo tej mieszanej krwi. Sorge kocha dzieci, ale niestety tylko swoje.”

W wywiadach i na spotkaniu w krakowskim HEVRE Zielińska potwierdziła, że szukała czegoś poza wsią i dużym miastem, coś w odcieniach szarości. A w odcieniach szarzyzny i dosłownie, i w przenośni dzieją się małe miasteczka. Te cytaty powinny wam choć trochę nakreślić temat. Nieco większych możliwości niż wiejskie przestrzenie, już większe ambicje, ale jednak – prowincja, którą przesiąkasz. Ja nią jestem przesiąknięta, nie bez dumy ojco czy córowizny. Nie zabiera mi to jednak spojrzenia już spoza. Ten rodzaj wiwisekcji, której dokonuje autorka odpowiada mi bardzo. Nie narzuca, a obserwuje. Nie ocenia, ale umiejętnie włada obiekcjami samych mieszkańców. Świetne!

Kobiety

Być może te wyraziste kobiece bohaterki wpisały się w nurt, ale sama autorka nie miała zamiaru wpisania się w „nurt” tego zapotrzebowania. Jak powiedziała, dojrzała do tego, czego nie mogłaby opisać dziesięć lat temu. Teraz, będąc gdzieś pomiędzy, z większym balastem, doświadczeniem i przepracowaniem swoich emocji (jak „wychodzenie do ludzi”) budowała niezwykle skomplikowane, wielopoziomowe kobiece postacie. Postacie kobiet na różnych etapach życia, z innym wachlarzem traum i bolączek. Z zupełnie innym odcieniem żałoby. Żałoba zdominowała różne sfery ich życia. Rozpamiętują,  nie mogą się wyzwolić, próbują, starają się, a jednak tkwią w różnym stopniu w żałobie. Uczą się z nią żyć, wybaczać, zapomnieć lub pamiętać.

Chwała za spojrzenie na to, co naturalne. Na zapach uryny i menstruację. Na to, co ludzkie.

Jestem pewna, że proza Zielińskiej ma szansę bronić się przez długi czas. Ludzkie bolączki w aspekcie straty nie zmienią się szybko, o ile kiedykolwiek. Opłakiwaliśmy od zarania dziejów. Będziemy nadal. Będziemy długie lata borykać się z poczuciem losowej niesprawiedliwości, a powieść Zielińskiej będzie o tym ciągle opowiadać; wyzuta z filozofowania, z retorycznych pytań o sens i uniwersum. Będzie traktować na chłodno, z ciekawością i próbą zrozumienia, ale nie narzucając się. Trzymam kciuki za dalsze sukcesy, bo na ten literacki głos na pewno warto zwrócić uwagę.